sobota, 8 grudnia 2012

VII Międzynarodowy Festiwal Rzeźby Lodowej 2012

Już po raz siódmy Poznań zorganizuje Międzynarodowy Festiwal Rzeźby Lodowej. Największa tego typu impreza w Europie przyciąga do miasta najlepszych rzeźbiarzy lodowych. Ich prace będzie można obejrzeć na poznańskim Starym Rynku w weekend 8-9 grudnia.




      

Międzynarodowy Festiwal Rzeźby Lodowej organizowany jest w Poznaniu od 7 lat. Co roku przyciąga najsłynniejszych artystów z całego świata, a ich prace podziwiają na Starym Rynku tysiące poznaniaków. Podczas dwudniowej imprezy rzeźbiarze zużywają kilkanaście ton lodu, by oczarować mieszkańców i turystów niezwykłym pokazem mroźnych dzieł sztuki.

Siódma edycja festiwalu odbędzie się w drugi weekend grudnia (8-9.12). W tym czasie na Starym Rynku, reprezentacyjnym punkcie miasta, zobaczyć będzie można na żywo, jak powstają niepowtarzalne rzeźby. Imprezę odwiedzą najbardziej utalentowani artyści i mistrzowie świata w rzeźbie lodowej. W Poznaniu pojawią się reprezentacje aż ośmiu krajów: Polski, Francji, Bułgarii, Holandii, USA, Kanady, Rosji, a nawet z Filipin.

Speed Ice Carving - 8 grudnia (11.00 - 18.00), Scena Główna -najbardziej widowiskowa konkurencja festiwalu. Rywalizujący pojedynczo rzeźbiarze mają kilkadziesiąt minut na odtworzenie konkursowego wzoru. Każdy w identycznej bryle lodu. Najwierniej odtworzony wzór wygrywa.

Rosjanin Władimir Zhikhartsev, reprezentujący USA i na co dzień mieszkający na Alasce, wygrał sobotni konkurs rzeźby lodowej w Poznaniu.




Trzyetapowy konkurs polegał na wykonaniu w wyznaczonym czasie rzeźby wzór wskazany przez organizatorów. Bryła lodu, w której rzeźbili artyści ważyła 125 kilogramów
W finale pokonał Polaka Michała Mizułę, ubiegłorocznego zwycięzcę tego konkursu. W ciągu 40 minut obydwaj artyści wykonali rzeźby przedstawiające dwa śpiewające anioły.







Konkurs Główny - 9 grudnia , Stary Rynek. 12 dwuosobowych zespołów, kilkanaście ton lodu, temat dowolny. Wszystkie reprezentacje mają cały dzień na stworzenie kilkumetrowych rzeźb. Swój niepowtarzalny klimat konkurs zawdzięcza wyjątkowemu urokowi Starego Rynku i atmosferze zbliżających się świąt.

piątek, 30 listopada 2012

POLSKA Motoryzacja

     Polskie auta, o których istnieniu nie wiesz.

Chociaż naszych fabryk nigdy nie opuszczało tak wiele zaawansowanych technicznie pojazdów, jak dzisiaj, to słowa "polska motoryzacja" mają obecnie jedynie melancholijny wydźwięk.

W ostatnich dwudziestu latach z samochodowej mapy kraju zniknęły niegdysiejsze potęgi. Zmiany ustrojowe początku lat dziewięćdziesiątych okazały się gwoździem do trumny takich producentów, jak Jelcz czy Star, a zabójcza pięść kapitalizmu dosięgła wszystkie polskie marki samochodów. 22 kwietnia 2002 roku, po 24 latach produkowania, nie doczekawszy się następcy, z taśmy zjechał ostatni polonez. W grudniu 2007 roku rozstaliśmy się również z dostawczym lublinem.
Oficjalnie, w bólach ran postrzałowych, wciąż męczy się jeszcze wojskowy honker, ale na cywilnym rynku marka nie istnieje już od kilku lat. Obecnie prawa do niej ma spółka "DZT Tymińscy", która w dawnej fabryce w Lublinie produkuje niewiele tych pojazdów na potrzeby wojska i kopalni miedzi.

Z dawnych potentatów na rynku pozostał w zasadzie tylko Autosan, chociaż wieloletnia polityka wyprzedawania mienia sprawiła, że obecnie sytuacja firmy przypomina pacjenta, który mając nadzieje na dalsze życie, zastanawia się właśnie nad sprzedaniem drugiej nerki... Paradoksalnie jednak, szansą na dalszą egzystencję może się okazać kryzys gospodarczy, który zmusza stosunkowo bogate, zagraniczne firmy do szukania nowych, tańszych rozwiązań dla swoich flot.

Niestety, prawdę mówiąc, polska motoryzacja zawsze miała pod górkę. W czasach PRL, jako winny zaniedbań, po cichu wskazywano "partyjny beton", po upadku ustroju narzekano na bezduszny kapitalizm. Mimo tego, nawet w latach Polski Ludowej nie brakowało pasjonatów, którzy poświęcali swój czas i środki, by stworzyć pojazdy, które w zamyśle odmienić miały wizerunek naszych dróg.

Syrena sportowa


Do legend polskiej motoryzacji przeszła chociażby, skonstruowana przez polskich inżynierów pod przewodnictwem inżyniera Cezarego Nawrota, syrena sport. Opracowane na początku lat sześćdziesiątych dwumiejscowe coupe z nadwoziem wykonanym z laminatu oparte było o podzespoły syreny. Do napędu (podobnie jak w syrenie, na koła przednie) posłużył, opracowany specjalnie z myślą o tym modelu, dwucylindrowy boxer o mocy około 25 KM. Jednostkę napędową wykonał Władysław Skoczyński, wykorzystując do tego celu silnik Panharda (z samochodu, model dyna) oraz części od junaka (m.in. cylindry). Maksymalna moc osiągana była przy prędkości obrotowej 5 tys./obr. min. W samochodzie nie dało się zamontować standardowego, trzycylindrowego dwusuwa z syreny, bowiem tylko jednostka o przeciwstawnym układzie cylindrów mieściła się pod nisko opadającą, zintegrowaną z błotnikami maską.
Chociaż auto budziło sensację i podziw, wykonano tylko jeden prototypowy model w kolorze czerwonym. W czasach, kiedy samochód był limitowanym dobrem, dostępnym jedynie dla garstki szczęśliwców uznano, że budowa pojazdu o sportowym zacięciu, który przewozić mógł jedynie dwie osoby, jest nieuzasadniona. W latach siedemdziesiątych władze wydały ostateczny wyrok - prototyp trzeba zniszczyć. W tym celu powołano nawet specjalną komisję, która nadzorowała proces rozbijania laminatowego nadwozia.



Syrena nowoczesna


Zdecydowanie więcej szans na produkcję miał inny model syreny opracowany na początku lat sześćdziesiątych. Już wówczas w Biurze Konstrukcyjnym Przemysłu Motoryzacyjnego zaczęto prace nad następcą starzejącej się syreny 104 (produkcję modelu 105 kontynuowano aż do 1983 roku!) i opracowano szereg prototypów.
W tym samym czasie, w FSO trwały prace nad skonstruowaniem samochodu małolitrażowego. Ich wynikiem pracy był prototyp syreny 110, który zbudowany został w 1964 roku. Auto mogło pochwalić się bardzo nowoczesnymi rozwiązaniami. Trzycylindrowy, dwusuwowy silnik znany z syreny, umieszczono poprzecznie z przodu, napęd, podobnie jak w innych syrenach, przenoszony był na przednią oś. Samochód miał trzydrzwiowe, samonośne nadwozie.


Nowatorskim pomysłem było zastosowanie dzielonej ramy przedniej, która pozwalała na szybki demontaż całego przodu, łącznie z zespołem napędowym! Dzięki temu rozwiązaniu, po uruchomieniu produkcji seryjnej, w łatwy sposób można było zmodernizować auto wyposażając je, w opracowywaną z myślą o tym modelu, nową, jednolitrową, czterosuwową jednostkę napędową. W założeniach konstrukcyjnych samochód miał bowiem osiągać maksymalną prędkość 125 km/h i rozpędzać się do 100 km/h w 15 sekund!

W przypadku syreny 110 do pełnego sukcesu zabrakło naprawdę niewiele. Auto miało trafić do masowej produkcji już w 1968 roku. Tak się jednak nie stało, ponieważ w połowie lat sześćdziesiątych rozpoczęto rozmowy z koncernem Fiat, które zaowocowały podpisaniem umowy na produkcję w Polsce "małego" fiata 126p.

Warszawa prawie z USA

Podobny los, co syrenę 110, spotkał także jej większą "siostrę" - warszawę 210. Opracowywana od początku lat pięćdziesiątych konstrukcja również nie doczekała się produkcji seryjnej z uwagi na podpisanie nowych umów licencyjnych z Fiatem. Tym razem nie mamy się jednak czym chwalić. Rozwiązania konstrukcyjne nie były dziełem polskich inżynierów. Samochód był wierną kopią amerykańskiego forda falcona, przed opracowaniem nowej warszawy zakupiono nawet dwa egzemplarze tego modelu (sedana i kombi).

W Polsce, od podstaw, opracowano jednak nowoczesne, kanciaste nadwozie, za którego kształt odpowiedzialny był inż. Stanisław Łukaszewicz. Auto pomieścić mogło aż sześć osób, oznaką nowoczesności były m.in. montowane w narożnikach karoserii kierunkowskazy.
Warszawa, podobnie jak falcon, miała być napędzana sześciocylindrowym silnikiem umieszczonym wzdłużnie z przodu. "Polska" jednostka dysponowała jednak nieco większą pojemnością skokową oraz... mniejszą mocą. Różnica wynikała z faktu, że konstruktorzy oryginału korzystali z amerykańskich norm (cale), gwinty, nakrętki czy łożyska trzeba wiec było zastąpić polskimi odpowiednikami.
Wyprodukowano tylko dwa prototypowe egzemplarze, z których tylko jeden - w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach - zachował się do dziś. Legenda głosi, że drugi wywieziono w tajemnicy do Rosji, gdzie posłużył do skonstruowania "nowej" wołgi GAZ 24.

Ostatecznie świetlaną przyszłość nowej warszawy przekreślił samochód, który chociaż niezbyt nowoczesny, tchnął w polską motoryzację nowego ducha. Był to, rzecz jasna, polski fiat 125p, który stanowił swoistą hybrydę nowoczesnej stylistyki modelu 125 i przestarzałej technologii fiata 1300. Ale to auto i zbudowane w oparciu o nie prototypy, to już zupełnie inna historia...

Dawno Temu w Polsce

                              


czwartek, 29 listopada 2012

WOLSZTYN

Parowozów bastion ostatni..... 



                                    

                                    

                                    

                                     

                                     

                                    

Parowozownia Wolsztyn jest nadal czynną lokomotywownią, z której codziennie wydawane są parowozy do prowadzenia planowych pociągów pasażerskich na trasie do Poznania. Jest to jedyne takie miejsce gdzie można obejrzeć warsztaty, maszyny i urządzenia oraz inne obiekty zaplecza technicznego służące utrzymaniu i naprawie parowozów. Nie jest to skansen ani muzeum specjalnie utworzone dla prezentacji parowozów i ich zaplecza, ale czynna od ponad 100 lat prawdziwa parowozownia. Tylko tutaj codziennie można zobaczyć gorący, buchający parą parowóz.



                                         Będąc w Wolsztynie kecznie zaglądnijcie do:


                                      SKANSENU BUDOWNICTWA LUDOWEGO






KOŚCIAN




Troche Historii





Obiektem charakterystycznym dla Kościana jest wieża ciśnień, której trudno nie zauważyć górującej nad miastem.
W związku z tym ,że obiekty tego typu interesowały mnie od zawsze pozwolę sobie zaprosić zainteresowanych na stronę poświęconą w całości tej tematyce.

                              WIEŻE CIŚNIEŃ W POLSCE







Pozostając w okolicach  Kościana nie można nie wspomnieć o tym iż w oklolcach znajduje się wiele miejsc, obiektów i ludzi, których ,które należało by tu wymienić .
Ale na pewno wspomnieć należy o wiatrach, które w tym rejonie występowały dość licznie
A do dziś pozostały już tylko nieliczne .  I z każdym rokiem ich ubywa……..
Dla miłośników wiatraków możliwość przeniesienia się na stronę o nich:

                          Wiatraki w Polsce

Wiatraki ...

... któż ich nie widział ?
Samotnie stojące w polu, często niszczejące szkielety potrafią nas wzruszyć. Jest ich coraz mniej i coraz rzadziej można je spotkać. Są świadectwem przeszłości. Nie można ich wszystkich uratować ale można je zapamiętać.



 Pozwolę sobie przed opuszczeniem Kościana wspomnieć o dwóch osobach związanych z tym rejonem. Zapewne takich osób jest i było więcej ja poznałem osobiście te dwie barwne postacie
Jedną z nich jest nie żyjący już artysta plastyk ziemi kościańskiej Stefan Bech ,który uwieczniał w swych pracach zabytki powiatu kościańskiego .Oraz Pan Jan Peda, urodzony w 1937 roku, będący jednym z pionierów kolekcjonerstwa pojazdów zabytkowych w Polsce. Jego sukcesów na tej niwie nie sposób opisać w kilku zdaniach,  brał np. udział w wielu prestiżowych rajdach, np. Mille Miglia, dwa razy przejechał Alpy na Lorraine-Dietrich i jest niekwestionowanym autorytetem jeśli chodzi o praktyczną stronę odbudowy zabytkowych samochodów.
Zapraszam na stronę prywatnego:
Auto – Muzeum Jan & Maciej Peda





KOŚCIAN - Wyspa na Morzu Czerwonym

Sieć wokół sztabu AK

 Tajne – specjalnego znaczenia 
„Melduję, że dnia 25 IX 1950 r. przystąpiono do rozpracowania obiektowego byłych członków Armii Krajowej z uwagi na to, że osoby te mogą nadal prowadzić wrogą działalność w powiązaniu z obcymi ośrodkami wywiadowczymi względnie poprzez szerzenie fałszywych wiadomości oraz kolportaż ulotek lub też inspirowanie młodzieży do wrogiej działalności poprzez organizowanie nielegalnych organizacji młodzieżowych” – tak 3 lutego 1951r. pisał starszy referent UB z Kościana chorąży Stefan Nowak do kierownika sekcji III w wydziale III Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Poznaniu. Sprawie nadano kryptonim „Zguba” i prowadzono ją we wszystkich powiatach Wielkopolski. Ale zanim do tego doszło, bezpieka od samego początku interesowała się żołnierzami kościańskiej konspiracji wojskowej, głównie członkami Inspektoratu Obwodowego ZWZ/AK.

Wyspa na Morzu Czerwonym

Nie wchodząc w szczegóły odnotujmy, że - według ustaleń historyków - od 1943 roku do dekonspiracji AK-owskich placówek w czerwcu 1944r. w skład sztabu obwodowego Armii Krajowej w Kościanie wchodzili: komendant rtm. Leon Ciszak ps. „Cyryl”, oficer organizacyjny podchor. Jan Witkowski ps. „Metody”, oficer wywiadu podchor. Andrzej Smudziński, oficer zaopatrzenia ppor. Marian Ostant, oficer łączności podchor. Lech Kozłowski, szef administracji cywilnej prof. Klemens Kruszewski i dowódca służby ochrony powstania nauczyciel Ignacy Minta. Szefem placówek byli: Kościan - por. Franciszek Bawor z Gryżyny, Krzywiń – ppor. Stanisław Ciemoczołowski, Śmigiel – ppor. Wawrzyn Judek, Czempiń – sierż. Jan Skrzypczak, Wielichowo – podchor. Kazimierz Zawieja. Armii Krajowej podporządkowały się kościańskie Szare Szeregi, którymi kierowali phm. Władysław Wojciechowski ps. „Alzo” i art. plastyk Stefan Bech.

Czerwcowa wsypa w 1944 r. spowodowała, że działalność wojskowej konspiracji w Kościańskiem całkowicie zamarła. Ciszak, Witkowski, Smudziński, Kruszewski, Kozłowski Ciemnoczołowski, Wojciechowski i Bawor trafili w ręce gestapo, więzieni byli w Żabikowie, a stamtąd wysłani do obozów koncentracyjnych. Reszta uniknęła dekonspiracji i aresztowań; Minta w ostatniej chwili zbiegł i ukrywał się u krewnych w Rawiczu. Porucznik Bawor zmarł 7 kwietnia 1945 r. w obozie koncentracyjnym w Mauthausen. Pozostali przeżyli wojnę.

Kościan wyzwolono spod okupacji niemieckiej 27 stycznia 1945 r. Dwa dni później ukonstytuowały się pierwsze polskie władze. 15-osobowy Polski Komitet Miasta Kościana składał się z przedwojennych działaczy endeckich. Ak-owców w nim jeszcze nie było. W mieście przetrwał w ukryciu jedynie Stefan Bech, a po kilku dniach zjawił się Ignacy Minta, szybko dogadali się z narodowcami i wspólnie opanowali najważniejsze stanowiska w powiecie. Sytuacja była nietypowa. Nie dość, że „nacjonalistyczno – klerykalne elementy” zajęły najważniejsze funkcje w samorządzie powiatowym i w gminach, to na dodatek zdominowały wszystkie partie polityczne. Stefan Bech został I sekretarzem Komitetu Powiatowego PPR. Do rad narodowych i organizacji społecznych wprowadzano wracających z obozów żołnierzy konspiracji. I tak powstała nadobrzańska wyspa na Morzu Czerwonym, na której do czystki w sierpniu 1948 r. nieźle radzono sobie z prowokacjami bezpieki. A prowokacji nie brakowało.

Brednie Stanisława C.

20 marca 1946 r. - pod zarzutem współpracy z niemieckimi władzami w czasie okupacji - funkcjonariusze UB aresztowali 27-letniego folksdojcza, elektrotechnika Stanisława C. z Kościana. Zapewne nie widział, co czyni, bowiem linię swojej obrony oparł na twierdzeniu, że w czasie wojny współpracował z wywiadem angielskim i z polskim podziemiem w Kościanie, co nie polegało na prawdzie. Ale musiał coś tam wiedzieć, bo wyciągnięto z niego – na początek – kilka nazwisk. Śledztwo przeciągało się. 7 czerwca 1946 r. szef Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Kościanie ppor. Aleksander Gredczyszyn w raporcie sytuacyjnym do WUBP w Poznaniu pisał m.in.:

„Sprawa została częściowo zaniedbana, gdyż dany referent UB wyjechał na szkołę do Warszawy. Związana jest z aresztowanym Stanisławem C. Wspomniany był zawerbowany przez inżyniera z jednej z firm w Poznaniu i utrzymywał kontakt z Londynem w czasie okupacji. według niego dowódcami 200-osobowej organizacji AK byli: Fischbach Karol – pracuje jako starosta kościański, Kruszewski Klemens – profesor gimnazjum w Kościanie, Kowalski Tadeusz – porucznik, niedawno wrócił z armii Andersa, Trąbka Franciszek – kierownik gazowni w Kościanie, Józefowski – kierownik gazowni w Kościanie, Nowak – ksiądz parafii Bonikowo pow. Kościan. W związku z tym na wszystkich wymienionych dowódców podziemnej organizacji AK należy zebrać ogólne charakterystyki... Jeśli ujawni się ich krecia praca podziemna w obecnym czasie, należy zawerbować agenta spośród nich ”.

W całym raporcie aż roi się od podstawowych błędów ortograficznych i nie ma większego znaczenia. Ale już na pierwszy rzut oka można dostrzec, że Stanisław C. nie wiedział, co mówi lub mówił, co mu kazano. Jedyne trafione nazwisko to Kruszewski, a kościańska AK była organizacją kadrową i liczyła nie więcej niż 30 członków. Charakterystyczne, że środowisko akowskie dowiedziało się o zeznaniach informatora i sobie znanym sposobem dostarczyło bezpiece materiały o tym, że współpracował z gestapo. Jego dalsze losy nie są znane, ale przekazane informacje w aktach pozostały. Mówiono, że podjął współpracę z UB.

Kryptonim „Bojownik”

W listopadzie 1946 r. powrócił do kraju komendant obwodu AK 36-letni prawnik rtm. Leon Ciszak. Miał tutaj przygotowany grunt – zapisano go do Stronnictwa Demokratycznego, dokooptowano do składu rady miejskiej w Kościanie, załatwiono pracę sędziego w Sądzie Okręgowym w Lesznie. Dla bezpieki jego obecność stanowiła wielkie wyzwanie. Ciszaka zaczęto otaczać siecią informatorów. Pierwszy z nich to „Tygrys” - mechanik w poznańskim PKS, mieszkający w Kościanie. Przez prawie dwa lata napisał 36 donosów, ale wyniki jego pracy oceniano jako marne.

Aż nadszedł rok 1948, w którym rozpoczęto masową czystkę kadrową nie tylko w powiecie kościańskim i w pierwszej kolejności odsunięto od stanowisk oraz wykluczono z partii i stronnictw żołnierzy konspiracji. Do akcji przystąpił pracownik działu segregacji listów w Urzędzie Pocztowym w Kościanie informator UB o pseudonimie „Henryk”, który otrzymał polecenie kontroli korespondencji „Bojownika”, bo taki kryptonim nadano sprawie komendanta Ciszaka. To było dobre źródło. Zaczęto też gwałtownie szukać kandydata na agenta w najbliższym otoczeniu komendanta. Z profesorem Klemensem Kruszewskim nie udało się, nie tylko, że odmówił, ale – na dodatek – powiedział Ciszakowi: „bezpieka chodzi za tobą i za nami”.

Jednocześnie zaczęto poszukiwać Ignacego Minty, który urwał się agenturze. Z przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej przeszedł na stanowisko prezesa Powiatowego Związku Gminnych Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”, a kiedy wyrzucono go i z pracy, i z partii – bezpieka straciła trop. Wreszcie w marcu 1949 r. udało się ustalić, że „Ignaś” wymeldował się do Rawicza, co jakiś czas przyjeżdża do rodziny, przy każdym przyjeździe kontaktuje się z byłym I sekretarzem powiatowym PPR Stefanem Bechem i z prof. Klemensem Kruszewskim. Kolejny – po Gredczyszynie – szef Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Kościanie chor. Mikołaj Bartoszewski 27 kwietnia 1948 r. meldował swoje władzy zwierzchniej w Poznaniu:

„Siedzibą ich pogadanek jest pokój u obywatela Skrzypka przy ul. Poznańskiej. Tematu ich rozmów dotychczas nie ustalono. W celu tym jest już wytypowana agentura, która będzie sygnalizowała o przejawach działalności wyżej wspomnianych... W ostatnich dniach, kiedy był w Kościanie przyszedł do restauracji w parku miejskim i wypowiedział się do obywatela Jądrzyka, że pracy nie chcą jemu nigdzie dać, z partii go wyrzucili i chcą z niego zrobić bandytę”.

Miesiąc później referent UBP w Kościanie Edmund Krasicki pisał: „Najważniejszymi figurantami spośród wyeliminowanych jest były sekretarz PPR Bech Stefan i Minta Ignacy były przewodniczący Powiatowego Zarządu Samopomocy Chłopskiej – członkowie AK. Wyżej wymienieni po ich wykluczeniu udali się do Gdańska i szukali tam możliwości przedostania się za granicę. Po nieudanej próbie przybyli spowrotem do Kościana i do chwili obecnej nie pracują nigdzie. Kontakty utrzymują i spotykają się w restauracjach wieczorami”. (cdn)
JERZY ZIELONKA

LUDZIE - Stefan Bech

Bech Stefan (1909 – 1981)




Ur. się 14 sierpnia 1909 w Kościanie w rodzinie robotniczej. Wykształcenie uzyskał w Gimnazjum im. Św. Stanisława Kostki w Kościanie. W latach 1926-1931 był uczniem Państwowej Szkoły Sztuk Zdobniczych i Przemysłu Artystycznego w Poznaniu. Studiował na Wydziale Grafiki u prof. Jana Jerzego Wronieckiego. Absolutorium uzyskał 11 czerwca 1932 r. W latach 1928 – 1936 odbywał wielomiesięczne wycieczki po kraju dla studiów folklorystycznych. Od września 1937 r. do momentu wybuchu II wojny światowej był nauczycielem rysunku i zajęć praktycznych w gimnazjum i liceum w Dobromilu – woj. lwowskie (ob. Ukraina). Brał udział w wojnie obronnej w 1939 r. 27 września 1939 r. dostał się do niewoli niemieckiej, z której po kilku dniach zbiegł. Ponownie aresztowany w październiku 1939 r. – został osadzony w hitlerowskim obozie w Bremie, gdzie przebywał do końca 1942 r. Od stycznia 1943 do chwili wyzwolenia był członkiem ruchu oporu działając na terenie obwodu Poznań – Zachód. W styczniu 1945 r. należał do jednych z organizatorów Polskiej Partii Robotniczej w Kościanie. 16 lutego 1945 został wybrany na stanowisko I Sekretarza Komitetu Powiatowego PPR. Funkcję tę pełnił do października 1948 r. W tym okresie brał aktywny udział w działalności politycznej i społecznej na terenie regionu. Był m.in. członkiem Komitetu Wojewódzkiego PPR i członkiem Wojewódzkiej Rady Narodowej w Poznaniu, członkiem Prezydium Powiatowej Rady Narodowej i Miejskiej Rady Narodowej w Kościanie. Po tym okresie działalności publicznej, ok. 1950 powrócił do twórczości plastycznej, poświęcając się jej już do końca swego życia. Od września 1951 r. należał do Związku Polskich Artystów Plastyków. Zmarł 3 listopada 1981 r. w Kościanie.

TWÓRCZOŚĆ PLASTYCZNA: w swych grafikach i akwarelach (uprawiał głównie drzeworyt i linoryt) Bech nie tylko pozostawał pod wpływem swego profesora z poznańskiej uczelni – Jana Jerzego Wronieckiego i innych wybitnych plastyków tego okresu – Leona Wyczółkowskiego, Władysława Skoczylasa i Tadeusza Cieślewskiego, lecz szukał także innych, indywidualnych rozwiązań artystycznych, związanych z charakterystycznym dla niego umiłowaniem sztuki i życia.. Pomimo wielu podróży po kraju, które odbywał w celu studiowania folkloru (m.in. Wileńszczyzny i Wołynia), jak również mimo dwuletniego pobytu w Dobromilu, gdzie prowadził ożywioną działalność pedagogiczną i artystyczną – pozostał jednak artystą kościańskim. Więź z Kościanem i okolicą, również w sferze emocjonalnej znalazła swój wyraz w tematyce jego twórczości. Dominowała w niej architektura zabytkowa i pejzaż regionu kościańskiego. Temat był dla Becha sprawą nadrzędną, stanowiąc jednocześnie podstawę jego kompozycji, zarówno graficznych jak i malarskich. Forma, czyli sposób wyrażania tematu – była odmienna dla grafiki i malarstwa. W grafice rozwiązania formy artysta uzyskiwał w sposób ekspresyjny, na zasadzie kontrastu plam czarnych i białych. Efektowny podział na płaszczyzny, dobre opanowanie zasad perspektywy oraz skłonność do pewnych uproszczeń i dekoracyjności, ukazują bardzo trafnie istotę stylu i nastroju przedstawionej architektury czy pejzażu. Umiejętne zestawianie płaszczyzn o tonach ciemnych z jasnymi nadaje dodatkowo przestrzenność tych kompozycjom. Bech należał do realistów. Tendencje realistyczne ujawniają się w przedmiotowej czytelności jego grafik. Mimo że artysta wypowiada się środkami graficznymi, pozostaje w kręgu myślenia i widzenia malarskiego. Jest to typowe dla twórców okresu międzywojennego. Wybitnie malarskie są sposoby kładzenia plam czarnych i białych, ich wzajemne relacje oraz operowanie światłem i cieniem. Jest to charakterystyczne zarówno dla jego przedwojennych litografii, gdzie stosował głównie kreskę, jak również dla drzeworytów i linorytów. W malarstwie Bech również był realistą. Jego ujęcia pejzażowe i architektoniczne w potraktowaniu formalnym oscylują od impresjonizmu do realizmu. Dominuje w zasadzie plama barwna podkreślona czasami mocnym konturem. Przedstawienia charakteryzują się maksymalną prostotą, oszczędnością szczegółów, naturalnością oraz nastrojowością. Typowa dla Stefana Becha jest subtelna kolorystyka, składająca się głównie z szafirów, zieleni, cynobrów, żółcieni i bieli. Przeważają barwy ciepłe. Podobnie jak w grafice widoczna jest dobra znajomość perspektywy. Podsumowując: Bech był jednym z entuzjastów i miłośników swojego regionu. Świadczy o tym najdobitniej liczba i tematyka prac w tym zakresie. Ponadto cechował go emocjonalny i liryczny stosunek do otaczającej przyrody, zabytków architektury, dążenie do szczerości i bezpośredniości wyrażania otaczającego go świata. Wychowany w tradycji realizmu, urzeczony malarskością impresjonizmu, nieco ekspresyjny w formie (gł. w grafice), utrwalał piękno rodzinnego krajobrazu i architektury, szukając w nich przede wszystkim nastroju i malowniczości. Cechowało go także dobre opanowanie rzemiosła, szczególnie graficznego, pewność ręki, śmiałość i szybkość decyzji. Z okazji tysiąclecia Państwa Polskiego S. Bech drukiem wydał dwie teki linorytów z zabytkami m. Kościana.